środa, 19 marca 2014

Nowa Papiernia.



Nowa Papiernia to jedyna z inwestycji które mają w najbliższym czasie powstać we Wrocławiu. Budynek poprzemysłowy który jest jednym z nieużytków miasta, zostanie zagospodarowany a stare nikomu niesłużące pomieszczenia zastąpią nowoczesne przestrzenie mieszkalne. Uwielbiam takie projekty, ponieważ jest to idealny sposób na połączenie nowoczesnej architektury z kawałkiem przestrzeni posiadającej już swoją historię. Stara fabryka papieru, powstała w XIX wieku, więc bez wątpienia wyróżnia się unikalnym i niepowtarzalnym klimatem, a jej historia wciąż jest skryta w murach budynku.



Osobiście lofty kojarzą mi się z przestronnością pomieszczeń, wielkimi oknami, wszechobecnymi cegłami, surowością wykończenia czy wystającymi rurami ze ścian. Czyli w głowie mam raczej kadry z filmów rozgrywanych na Manhattanie, a są to mieszkania o jakich marzę od kilku lat.   




Projekt Wrocławskich Loftów powstał w pracowni AP Szczepaniak, inwestorem natomiast została firma Red Real Estate Development. Prace mają zakończyć się do czerwca tego roku, ja osobiście jestem bardzo ciekawa jaki będzie efekt końcowy.



   Osobiście raczej wybrałabym opcję z pustym mieszkaniem, jeżeli byłaby taka możliwość, wolę sama urządzać swoją przestrzeń, niż żyć w przekonaniu, że mam takie samo mieszkanie jak moi sąsiedzi. 
Wolę stworzyć coś niepowtarzalnego.  
Zdjęcia: wroclaw.naszemiasto.pl

środa, 29 stycznia 2014

Tożsamość street-artu: Globalna czy lokalna?

Czym tak naprawdę jest street art? Naściennymi „bazgrołami” stworzonymi przez grupy zdesperowanych i znudzonych nastolatków czy sztuką uliczną tworzoną przez ludzi z pasją, dla których nie ma miejsca w przeciętnych muzeach, chcących w ten sposób pokazać swój sposób postrzegania świata szerszemu gronu odbiorców? Odpowiedzi na to pytanie byłoby wiele, bowiem street-art ma spore grono zwolenników ale również przeciwników. Zacznijmy od wyjaśnienia pojęcia "street-artu", żeby się przygotować sięgnęłam do wszystkowiedzącej Wikipedii i dowiedziałam się, iż jest to dziedzina sztuki tworzona w miejscu publicznym, cóż za imponujące odkrycie, czytałam dalej.. termin ten zawiera w sobie Graffiti, którego się często używa by odróżnić "aktywność artystyczną" od wandalizmu, i tu się tworzy przestrzeń dla spekulacji. Czy graffiti  jest wandalizmem, czy jest to wyrażanie swoich emocji na kawałku muru, budynku, najczęściej nielegalnie; bez jakiejkolwiek zgody lokalnych władz, czy zwyczajnie właściciela danego obiektu?! A może jest to coś więcej, zjawisko nie ograniczające się tylko do przestrzeni lokalnej. Być może nie zdajemy sobie sprawy z ogromu street-artu, utożsamiając go jedynie z wspomnianym wcześniej graffiti . Im więcej na ten temat czytałam, tym bardziej uświadamiałam sobie, iż tak naprawdę nasza wiedza dotycząca tego zjawiska jest znikoma. Nie tylko ja mam problem z tym zagadnieniem, bowiem natknęłam się na książkę pt. „Street-art. Między wolnością a anarchią”. W której były zawarte eseje historyków i krytyków sztuki oraz architektów, z udziałem socjologów, kulturoznawców, prawników czy nawet badaczy mediów. Dzięki tej książce zdałam sobie sprawę, ze złożoności zjawiska jakim jest street-art, z możliwości jego wielopłaszczyznowej interpretacji.


Skoro street- art jest  aktywnością artystyczną, dlaczego autorzy nie chełpią się swoimi dziełami, dlaczego większość z nich jest anonimowa? W głowie mam milion pytań które chciałabym zadać, ale z odpowiedzią na nie miałabym raczej problem. Czytając i przeglądając strony dotyczące tego zagadnienia, dowiedziałam się że jest wiele rodzajów street-artu : Scratching polega na wydrapywaniu napisów za pomocą wszelakich przedmiotów. Jest to metoda bardzo trudna do usunięcia, ale także czasochłonna, więc jest kojarzona z aktem wandalizmu. Każdy nie raz natknął się na Writting, czyli napisy ścienne które są wszechobecne. Dla mnie wszystkie są podobne, ale ponoć każdy grafficiarz próbuje wypracować swój niepowtarzalny styl. Najwięcej mówi się na temat prac dotyczących rasizmu, różnic wyznaniowych czy spraw politycznych. Wielu graficiarzy posługuje się szablonami, za pomocą których przenoszą wymyślone uprzednio przez siebie wzory na wybrany kawałek muru. Sięgając do historii Polski, możemy sobie przypomnieć, iż podczas walki z okupantem, młodzież, umieszczała na ścianach np. znaki kotwicy czyli Polski Walczącej–był to idealny sposób na zwrócenie uwagi. Od tamtego czasu naprawdę niewiele się pod tym względem zmieniło. Autorzy street-artu usiłują zwrócić naszą uwagę na ważne aspekty kulturowe, różnice wszelkiego rodzaju, często wiąże się to z pytaniami: gdzie się kończy sztuka a zaczyna wandalizm. Idealnym przykładem jest  Banksy-brytyjski artysta, który zasłynął z prac robionych właśnie metodą szablonu, niemal zawsze dotyczących istotnych problemów społecznych i kwestii politycznych, które można traktować jako swoisty odautorski komentarz a jednocześnie nie zaprzeczalnie rodzaj sztuki. Jego prace znajdziemy w  Londynie, ale także w innych miejscach na świecie, ich wydźwięk jest raczej antywojenny, antykapitalistyczny i pacyfistyczny. Początkowo jego postać  kojarzyła mi się z relacjami z mediów, bowiem w pewnym czasie było o nim bardzo głośno, ale więcej na jego temat dowiedziałam się z filmu-„Wyjście przez sklep z zabawkami”. I tu pojawia się pytanie: czy street-art zaliczylibyśmy do tożsamości raczej lokalnej czy może globalnej? 




Skoro mowa o nim nie tylko w branżowych magazynach, portalach o sztuce, ale nawet zwykłych codziennych wiadomościach. Kilka lat temu, gdy w prasie pojawiły się doniesienia o tym, że artysta namalował obrazy na murze dzielącym, Palestynę i Izrael- dwa państwa będące zwaśnione od lat, za sprawą konfliktu terytorialnego. Jedna z grafik przedstawiała dziecko, które zabawkową łopatką wykopało dziurę w murze. Rozpoczęła się publiczna nagonka oraz wiele spekulacji, dotyczących słuszności dzieł i miejsca. Podobną reakcję wywołał, nagi mężczyzna zwisający z parapetu  okna, ukrywający przed mężem swojej kochanki, na ścianie Sexual Health Clinic Street w centrum Bristolu, pomimo iż miejskie władzę chciały usunąć dzieło, opinia publiczna przegłosowała jego pozostawienie wynikiem 97%. Rozgłos Banksy’ego wzrastał, gdy w LA stworzył swój pierwszy wernisaż, zawrzało,  pomalowanie słonia(a raczej upodobnienie go to naściennej tapety) wywołało przeróżne odczucia:  śmietanka towarzyska Hollywood była oczarowana pomysłem, natomiast obrońcy praw zwierząt się oburzyli – rozpętała się kolejna burza medialna z udziałem tego artysty. Wzrost jego popularności czynił ze street-artu, sztuki tworzonej bez pobudek finansowych,  sztukę może nie komercyjną, ale na pewno komercji bliską. Prace Banksy’ego zaczęły przybierać horrendalne kwoty na aukcjach, „gwiazdy” a nawet mecenasi sztuki pragnęli posiadać jego działa w swoich kolekcjach. Sztuka street-artu zaczęła przybierać inny kształt. Film wspomniany przeze mnie wcześniej idealnie pokazuje jak to wszystko się zaczynało, jak ten rodzaj sztuki wpasowywał się w nasze codzienne życie i otoczenie. Jak z rangi lokalnego przybierał postać globalną.


Kolejnym przykładem jest film pt. „Twarze” który przedstawia nam projekt francuskiego artysty o pseudonimie JR oraz szwajcara Marco .Którzy z odległości około  10 cm, zrobili zdjęcia twarzy wybranych(41) Izraelczyków i Palestyńczyków reprezentujących różne zawody, grupy społeczne by następnie rozwiesić zdjęcia w najbardziej newralgicznych punktach Palestyny i Izraela. Film idealnie pokazuje reakcje ludzi, zmaganie z rozróżnieniem, kto tak naprawdę jest muzułmaninem a kto żydem na ukazanych zdjęciach. Nastroje mieszkańców obu narodów są napięte, wszyscy zgodnie twierdzą, iż mur należy zburzyć. Śmiech wyzwolony przez JR, karykaturalnymi zdjęciami rabina, imana i księdza, przełamuje w pewien sposób „mur” wrogości między graniczącymi ze sobą narodami. Film nam uzmysławia w jakim koszmarze żyją ci ludzie, marząc o podstawowych rzeczy jak praca, jedzenie czy dach nad głową. Street-art nagle przybiera inną postać, jego rola nie ogranicza się tylko i wyłącznie do pokazywania sztuki innym, ona ma uświadamiać. Z początkowo prostej ulicznej sztuki, buntu, chęci wrócenia lokalnej uwagi na problem lokalny, przybiera rangę globalną, uczy nasz szacunku do tego co mamy. Podążając za tą myślą, czy nazwałabym teraz street-art wandalizmem- na pewno nie. Myślę, że stworzenie takiego projektu w tak kontrowersyjnym miejscu, pokazuje siłę tej sztuki, a za razem jak jest ona potrzebna. Czy gdybyśmy wystawili te zdjęcia w jednej z londyńskich, czy nowojorskich galerii sztuki, to miała by taki wydźwięk? – wątpię. Ci ludzie nie myślą o tym, aby udać się do galerii, żyją raczej w ciągłej walce o poprawę stanu życia.
Street-art dla niektórych sztuka naszej epoki, sztuka dla mas, dla innych wandalizm, „bazgroły”, niszczenie mienia publicznego. Zadajmy sobie jeszcze raz to pytanie: czy jest to sztuka na miarę globalną czy może raczej lokalną. Podałam jedynie dwa przykłady, ale według mnie idealnie obrazujące skalę street- artu. Wszelkiego rodzaju festiwale równie dobrze pokazują ogrom przedsięwzięcia, ludzie z różnych rejonów świata, zjeżdżają się po to by zmienić kawałek zwykłej, brudnej, ściany w coś niezwykłego.Street-art tak powszechny jak kontrowersyjny. Skala tego przedsięwzięcia jest nie do końca znana, każdy ma możliwość wypróbowania swoich sił na skrawku muru. Podróżując chcąc nie chcąc widzimy wiele prac, często zastanawiając się :dlaczego ktoś tak oszpecił ten budynek, czasem jednak któreś z dzieł zwróci naszą szczególną uwagę, zaprze dech w piersiach.Street-art jest wszechobecny i jak wiele rzeczy można go podzielić na dwie klasy: ambitny i  nic niewnoszący. Jednym może się to podobać, innym nie, ale trzeba pamiętać o granicy między sztuką a wandalizmem, ponieważ jest ona bardzo cienka.





Jeden z projektów JR możecie obejrzeć Tutaj


poniedziałek, 11 listopada 2013

Kobieta Dekonstruktywizmu

Dekonstruktywizm w dwóch zdaniach; rozpoczął się w późnych latach 80.XX wieku, jest kontynuacją architektury postmodernistycznej. Przyglądając się budynkom tworzonym w tym stylu, możemy zauważyć, krzywoliniowe kształty, które służą zaburzeniu konstrukcji, przez co bryły w efekcie końcowym są nieprzewidywalne. 


A teraz przejdźmy do tytułowej kobiety, Brytyjka pochodząca z Iraku, urodzona 31 października 1950 w Bagdadzie. Studiowała z Bejrucie a następnie w Londynie, gdzie mieszka i pracuje do dziś. Jako pierwsza przedstawicielka płci pięknej zdobyła w 2004 roku nagrodę Pritzkera (najwyższe architektoniczne odznaczenie, przyznawane corocznie architektom, którzy poprzez swoje projekty mieli wpływ na środowisko człowieka). 



Nasza dzisiejsza "bohaterka" może pochwalić się także wyróżnieniem Miesa van der Rohe (laur ten przyznawany jest co dwa lata, a fundowany jest przez Komisję Europejską, Parlament Europejski i Fundację imienia Miesa van der Rohe w Barcelonie) ale także wieloma innymi nagrodami. Znana nie tylko z projektów stricte architektonicznych, w 2012 zaprojektowała wybieg dla domu mody Chanel, na Francuskim tygodniu mody (tutaj możecie obejrzeć pokaz), flakonik perfum Donny Karan, wykonała także projekt butów dla tak modnej w ostatnim czasie firmy Melissa, czy United Nude (tutaj możecie obejrzeć filmik, jak powstają te "zabójcze" buty). Według niej samej, Iradzkie pochodzenie nie ma wpływu na jej twórczość. Mówi jednak, iż właściwym kontekstem w jakim powinno się odbierać jej prace jest feminizm. Wiecie już kogo mam na myśli? Jeżeli tak to gratuluje, a jeżeli nie domyślacie się o kogo chodzi to już wyjaśniam! Zaha Hadid - jedna z moich ulubionych artystek, którą "poznałam"  jakieś 2 lata temu, od tamtego czasu staram się być na bieżąco z jej zadziwiającymi projektami, które bardzo często kojarzą mi się z futurystycznymi wizjami, przenoszącymi nas na inną planetę, gdzie wszystko jest proste, nowoczesne  i gdzie dba się o środowisko.







poniedziałek, 2 września 2013

W murach zamkniętego kościoła grywa Bach.

Wydarzenia kulturalne są nieodzowną częścią mojego życia, czasem mam możliwość częstego obcowania ze sztuką, ale chwilami czuje niedosyt emocji, wrażeń, najzwyczajniej brakuje mi teatru, dobrego koncertu czy po prostu kreatywnego spędzenia czasu ze znajomymi. W ostatnim czasie nie mogę jednak narzekać, ponieważ miałam okazję odwiedzenia kilku bardzo interesujących miejsc, posłuchania ciekawych głosów, zapoznania się z rzeczami "nie z tej epoki". Był to bardzo wartościowo spędzony czas, w doborowym towarzystwie. Miesiąc zaczęłam od uczestniczenia w wykładzie Dominiki Łukoszek pt. "Ubiór jako dzieło sztuki" który poprzedziłam wystawą "Elegancja Francja" według mnie niestety źle zorganizowaną, słabo rozmieszczone i oświetlone eksponaty, traciły bowiem wiele na wartości, a kilka z nich było naprawdę godnych zainteresowania. Autor wystawy w bardzo ciekawy sposób postanowił zachęcić widza do wyrażenia swojego zdania na temat elegancji. Do dyspozycji odwiedzających był wielki arkusz papieru i kredki do stworzenia projektów odzwierciedlających nasze wizje szyku oraz luźne skojarzenia z nim związane.

Polska Akademia Gitary jest międzynarodowym przedsięwzięciem artystycznym i edukacyjnym, jak możemy przeczytać na oficjalnej stronie festiwalu, który miał miejsce na terenie całej Wielkopolski. Miałam okazję uczestniczenia w 2 wydarzeniach: koncercie Fismolla w moim rodzinnym mieście oraz w występie w filharmonii poznańskiej, hiszpańskiego gitarzysty Carlos'a Pińany wraz ze wspaniałym zespołem, prezentującego swój nowy projekt zatytułowany "Body and Soul". Jeżeli chodzi o pierwsze wydarzenie był to kameralny występ w Bibliotece Miejskiej w Puszczykowie, młodego artysty, który był przejęty występem,co dało się usłyszeć.Koncert nie odbył się bez małych problemów z nagłośnieniem, nie przeszkodziło to jednak w odbiorze dobrej muzyki, prezentowanej przez zespół. Natomiast 31 sierpnia Aula UAM'u przeżyła oblężenie, pomimo iż jest przyzwyczajona do tak licznych odwiedzin. W tym tłumie osób oczekujących z niecierpliwością koncertu, znalazło się kilkoro "elegantów" którzy chyba pomylili "imprezy", ponieważ filharmonia wymusza pewien rodzaj ubioru, wobec czego sandały, pogniecione koszule i inne mało adekwatne rzeczy powinno się pozostawić w domowym zaciszu, o czym niektórzy najwidoczniej zapomnieli. Pińana wraz z zespołem czuli się na poznańskiej scenie bardzo pewnie, artyści przenieśli publiczność na 2 godziny w klimaty gorącej hiszpańskiej nocy, świetna muzyka, niezapomniane głosy i taniec flamenco. Czego chcieć więcej?! Koncert zakończyły dwa bisy,jeden z udziałem polskiego, zaprzyjaźnionego z Hiszpanem artysty, oraz niespodziewana improwizacja taneczna wokalisty, wraz z osobą należącą prawdopodobnie do sztabu organizującego festiwal. Nie mogę jednak zapomnieć o koncercie organowym, który miał miejsce kilka dni wcześniej w poznańskiej Farze, było to jedno z najbardziej niezapomnianych przeżyć w moim dotychczasowym życiu. Kościół był zamknięty, wobec czego wchodziło się w głąb wąskich korytarzy poprowadzonych tuż obok pięknego kościelnego dziedzińca, przy którym była mała kawiarenka z dobrą muzyką. By dostać się do miejsca koncertu, trzeba było odbyć kilku piętrową wycieczkę po schodach, ale czego się nie robi dla sztuki, prawda?! Gdy już weszło się na balkon, na którym stoją te piękne, wielkie organy Friedricha Ladegast'a i usiadło na niewygodnym krześle, spojrzało na ciemny, tajemniczy kościół, można było się domyślić że to będzie coś nieziemskiego. Gdy ludzie się zebrali, przyszedł organista, stworzony do tej pracy jak nikt inny, pochłonięty nią doszczętnie. Zaczął się koncert, przepełniony informacjami na temat twórców, minionych czasów i oczywiście organów. Mogliśmy posłuchać utworów mistrzów m.in. Jana Sebastiana Bacha. Polecam każdemu, przynajmniej raz wybrać się na tego typu koncert, jest to zapewne, inny rodzaj muzyki niż ta której słuchamy na co dzień. Świetny sposób na przeżycie czegoś inspirującego, a powinniśmy być otwarci na nowe rzeczy, bo one najbardziej nas rozwijają. Czasu spędzonego w taki sposób nie należy żałować, tym bardziej jeżeli był on "tracony" z odpowiednią osobą.

piątek, 26 lipca 2013

Nowy "Bałtyk" w Poznaniu

            Firma MVRDV czyli holenderskie biuro architektoniczne, założone w 1991 roku, w Rotterdamie. Założycielami firmy okazało się trzech wizjonerów: Winy Maas, Jacob van Rijs i Nathalie de Vries. Wasze "sprawne oko" powinno zauważyć, że architekci czerpią inspiracje z pozostałości po modernizmie. Jest to kolejna firma która podejmie się niełatwego wyzwania jakim jest zagospodarowania poznańskich "nieużytków".
            Poznań może czuć się wyróżniony, ponieważ dla MVRDV jest to pierwszy projekt na terenie Polski. Jest to dość trudne przedsięwzięcie, bowiem przestrzeń na której miałby pojawić się nowy budynek, znajduje się w samym centrum stolicy wielkopolski. Holenderska pracownia postanowiła do współpracy zaprosić poznańskich architektów z biura Ultra Architects. Budynek ich projektu miałby nosić nazwę "Bałtyk", po kultowym kinie istniejącego przed laty na tym miejscu, z utratą którego Poznaniacy nie mogą się pogodzić po dziś dzień. Architekci musieli się zmierzyć z wieloma ograniczeniami, przez co projekt ulegał kilkakrotnie zmianie, jednak nie odstępuje on zbytnio od oryginału. Jedną z osób którym zależy na projekcie jest znany, poznański biznesmen Piotr Voelkel, według którego budynek może być nowym symbolem miasta, ma on je ożywić i wprowadzić do niego kawałek dobrej, nowoczesnej architektury. Budynek będzie miał powierzchnię 25 tys.metrów kwadratowych: z czego 12 tys. pochłoną pomieszczenia przeznaczone na biura, a 750 zajmie restauracja z panoramą Poznania, budynek będzie posiadał trzykondygnacyjny, podziemny parking. Podobno, wniosek o pozwolenie na budowę został już złożony do Wydziału Urbanistyki i Architektury, a prace budowlane mają ruszyć wiosną przyszłego roku.
           Jestem zdania, że jest to idealnie dopasowany projekt do miejsca i potrzeb mieszkańców. Cieszy mnie,że ktoś w końcu podjął się zagospodarowania tej przestrzeni. Architekci z MVRDV we współpracy z Ultra Architects, zastanowili się nad swoim projektem, bowiem według mnie, budynek integruje się z otoczeniem. Pomimo, iż jest tak inny od architektury górującej w Poznaniu. Mam nadzieję, że realizacja będzie równie zachwycająca jak projekt, ponieważ efekt końcowy powstałej w ostatnim czasie Galerii MM, mnie zawiódł. "Bałtyk" będzie miał miejsce w samym centrum Poznania, wobec czego nie możemy sobie pozwolić na kolejną "Makabryłę", a jestem przekonana, że miasto straciłoby na atrakcyjności, gdyby coś takiego miało miejsce.
Pozostaje nam tylko czekać na rezultaty ciężkiej pracy obu biur projektowych oraz innych firm pracujących nad projektem, których dokonania, mam nadzieję, będą wkrótce widoczne.








środa, 5 czerwca 2013

Louis Vuitton w Korei


Moda jest jedną z dziedzin sztuki, która także mnie interesuje. Jakiś czas temu znalazłam informacje dotyczące francuskiego domu mody - Louis Vuitton. Chyba każdy słyszał coś o tej światowej marce. Firma nosi nazwę po jej założycielu Louisie Vuittonie, który utworzył spółkę w 1854 r. Dom mody od pewnego czasu planuje otworzyć swój flagowy sklep w Seulu (stolicy Korei Południowej), wobec czego właściciele postanowili ogłosić konkurs, którego celem było stworzenie projektu przyszłego butiku. Do walki stanęło wielu światowych designerów, lecz zwycięzcą okazała się Manuelle Gautrand, członkini francuskiej Akademii Architektury, mająca na swoim koncie szereg zachwycających projektów – m.in. salon Citröen na słynnej Avenue des Champs-Élysées przy Polach Elizejskich.
Korea Południowa kojarzy się z przepychem, kiczem, z mocno rozwiniętą automatyką, rzadko znajdujemy tam rzeczy minimalistyczne, przejrzyste. Może prostota stałą się nudna dla krajów wschodu, albo poprzez gigantyczne budowle, oblepione milionami neonów chcą podkreślić już i tak bardzo mocno widoczny kontrast z Koreą Północną. Gautrand wpasowała się idealnie w wschodnie kanony, budynek jest odzwierciedleniem wszystkiego o czym wspominałam wcześniej, posiada cztery tysiące metrów kwadratowych, czyli jak na zwykły butik to "dużo za dużo", ale czy coś mogłoby być "zwykłego" w Korei? Projektantka przemyślała wszystko, wobec czego w budynku będzie znajdowała się kawiarnia oraz miejsce na wystawy. 
Patrząc na front budynku widzimy iż pani architekt inspirowała się znakiem rozpoznawczym marki.
Szczerze powiedziawszy nie jestem fanką tego typy architektury, na pewno budynek jest imponujący, a stworzenie czegoś takiego, musiało zająć Francuzce dużo czasu i wysiłku, podziwiam również jej kreatywność, jest to bowiem nie typowy projekt.
 Pozostawiam wam zdjęcia do interpretacji, piszcie co myślicie na temat tego projektu w komentarzach.












sobota, 18 maja 2013

Maybe cup of tea or coffee ?


Pierwszy porządny post postanowiłam napisać o czymś przyjemnym, a zainspirował mnie do tego mój zwyczajny, niczym niewyróżniający się kubek. Od zawsze marzyłam o kubku, który wyrażałby moje pasje, marzenia i po prostu by do mnie pasował. Z racji tego, że  uwielbiam herbatę i piję ją niemal non stop, chęć posiadana fajnego kubka, który rano po wyciągnięciu z szafki wywoływałby uśmiech na mojej twarzy i towarzyszył mi później przez cały dzień, nie wydaje się czymś nadzwyczajnym. Dla osób, które piją jedną bądź dwie herbaty lub kawy w ciągu dnia, moje marzenie o posiadaniu idealnego kubka może wydawać  się infantylne, dziwaczne... Jednak dla mnie - osoby znudzonej monotonią dnia powszedniego, jest to coś więcej, niż tylko chęć zakupu nowego kubka, wyróżniającego się pośród innych stojących w moich kuchennych szafkach. Oczywiście w poszukiwaniu wizualizacji  mojego marzenia, zajrzałam do Internetu i natknęłam się  na kilkadziesiąt idealnych zdjęć, pasujących do tego posta, lecz musiałam zrobić selekcję i postarałam się wybrać najciekawsze. Poniżej znajdziecie także akcesoria które pozwalają nam cieszyć się ulubionym napojem podwójnie, poprawiając nasz humor albo przypominając o czymś ważnym.

















































 Zapraszam do odwiedzania i komentowania mojego bloga, a jak na razie życzę wszystkim miłej herbatki albo kawki przy czymś słodkim.